Opis najdłuższego ciągu syfonalnego w Polsce intrygował mnie od pierwszego momentu kiedy o nim usłyszałem. (okolice 2011 roku?) Raz, że - to są w ogóle jaskinie w których da się nurkować w Polsce!!?? Dwa- nie jest to jeszcze sprawa zakończona. Jaskinia kontynuuje się, ale trudności logistyczne, fizyczne oraz transportowe, sprawiły że nie udało się dotrzeć od 2002 roku (Starnawski) dalej.... Stan ten zmienił się po udanej akcji eksploracyjnej syfonu Kociego przez Kasie i Pawła w 2014 roku, kontynuowanej w kolejnych latach. Mimo tego, zawsze z tyłu głowy pozostawała chęć obejrzenia tych miejsc...
W styczniu 2017 roku, podczas corocznego dłuższego pobytu w tatrach, śniegu było dużo a mróz srogi co utrudniało działalność w jakichkolwiek wyższych otworach. Sprzęt miałem przygotowany, pozostało znaleźć amatorów hipotermii z WKTJ skłonnych do pomocy w tej akcji - i zaniesienia całego sprzętu pod pierwszy w ciągu, syfon Danka.
Poza turystyką, chciałem rzucić okiem na morfologię syfonów, oraz to jak się rozwijają- z uwagi na to że zagadka "skąd ta woda płynie" w dalszym ciągu czeka na swoje końcowe rozstrzygnięcie... Drugim aspektem było przetestowanie obiegu zamkniętego sidemount- T-reba- do działań w takich warunkach i pod ewentualne kolejne akcje.
Pakuję wieczorem worki w bazie- wyszło 5 sztuk, oraz dodatkowy, szósty z biwakiem dla Adasia który miał czekać na mnie przy syfonie. Na stan wieczorowy, prawdopodobnie pójdziemy we dwójkę- naszą tajną bronią są wygmerane w garażu sanki, które posłużą do transportu sprzętu na powierzchni. Na szczęście pod otwór jest tylko koło godzinki czasu łatwym terenem, inaczej użycie takiego udogodnienia nie byłoby możliwe.
Na całe szczęście rano- po prawie całej nocy w trasie...- dociera Sonia i Bączek, którzy dołączają do tego wyjścia, co okaże się bardzo pomocne.
Poza turystyką, chciałem rzucić okiem na morfologię syfonów, oraz to jak się rozwijają- z uwagi na to że zagadka "skąd ta woda płynie" w dalszym ciągu czeka na swoje końcowe rozstrzygnięcie... Drugim aspektem było przetestowanie obiegu zamkniętego sidemount- T-reba- do działań w takich warunkach i pod ewentualne kolejne akcje.
Pakuję wieczorem worki w bazie- wyszło 5 sztuk, oraz dodatkowy, szósty z biwakiem dla Adasia który miał czekać na mnie przy syfonie. Na stan wieczorowy, prawdopodobnie pójdziemy we dwójkę- naszą tajną bronią są wygmerane w garażu sanki, które posłużą do transportu sprzętu na powierzchni. Na szczęście pod otwór jest tylko koło godzinki czasu łatwym terenem, inaczej użycie takiego udogodnienia nie byłoby możliwe.
Na całe szczęście rano- po prawie całej nocy w trasie...- dociera Sonia i Bączek, którzy dołączają do tego wyjścia, co okaże się bardzo pomocne.
Śnieg nie jest zbyt ubity na szlaku, tak że przeładowane sanki zapadałyby się w puch (i tak się zapadały...) Rozdzielenie ciężaru na 4 plecaki, bardzo pomaga.
Zazwyczaj wszystkie akcje nurkowe przeprowadzane w tatrach są w stylu "oblężniczym"- wymagającym wielu akcji przygotowawczych i transportowych. Jeśli pod wodą są również do pokonania większe dystanse- wymagające użycia wielu butli, sprawa urasta rangą prawie do himalaizmu zimowego- z łańcuchem zaopatrzenia, wielokrotnymi akcjami transportowymi do pierwszego syfonu, następnie- sprzętu pod wodą, do kolejnego syfonu, gdzie jest on deponowany na kolejną akcje... Tworzy to bardzo długi łańcuch logistyczny.
Chciałem również sprawdzić, czy da się działać w zimnej wodzie, w stylu "alpejskim"- czyli z ograniczeniem łańcucha zapatrzenia, oraz potrzebnych do akcji "szerpów"- do niezbędnego minimum.
Pytanie brzmiało- jak mały sprawny zespół poradzi sobie z transportem tego wszystkiego, poręczowaniem jaskinii po drodze (co oznacza powieszenie lin na wszystkich odcinkach tego wymagających, wspięcie progów i ich przygotowanie pod transporty), oraz jak ja sam dam radę sobie po tym wszystkim- pod wodą ?
Nie pozostało nic innego jak się przekonać...
Dojście pod otwór mimo -25*C (a może dzięki temu?) poszło dość sprawnie. Pozostaje rozmrozić kalosze nad palnikiem, by umożliwić ich włożenie- i można ruszać z nielekkim stadkiem worków. Dorobiły się one sympatycznych nazw jak- żółty karzeł, biały karzeł, czerwony karzeł, a dyskusja- który z nich jest najcięższy nie doprowadziła do zgodnego rozstrzygnięcia....
Zazwyczaj wszystkie akcje nurkowe przeprowadzane w tatrach są w stylu "oblężniczym"- wymagającym wielu akcji przygotowawczych i transportowych. Jeśli pod wodą są również do pokonania większe dystanse- wymagające użycia wielu butli, sprawa urasta rangą prawie do himalaizmu zimowego- z łańcuchem zaopatrzenia, wielokrotnymi akcjami transportowymi do pierwszego syfonu, następnie- sprzętu pod wodą, do kolejnego syfonu, gdzie jest on deponowany na kolejną akcje... Tworzy to bardzo długi łańcuch logistyczny.
Chciałem również sprawdzić, czy da się działać w zimnej wodzie, w stylu "alpejskim"- czyli z ograniczeniem łańcucha zapatrzenia, oraz potrzebnych do akcji "szerpów"- do niezbędnego minimum.
Pytanie brzmiało- jak mały sprawny zespół poradzi sobie z transportem tego wszystkiego, poręczowaniem jaskinii po drodze (co oznacza powieszenie lin na wszystkich odcinkach tego wymagających, wspięcie progów i ich przygotowanie pod transporty), oraz jak ja sam dam radę sobie po tym wszystkim- pod wodą ?
Nie pozostało nic innego jak się przekonać...
Dojście pod otwór mimo -25*C (a może dzięki temu?) poszło dość sprawnie. Pozostaje rozmrozić kalosze nad palnikiem, by umożliwić ich włożenie- i można ruszać z nielekkim stadkiem worków. Dorobiły się one sympatycznych nazw jak- żółty karzeł, biały karzeł, czerwony karzeł, a dyskusja- który z nich jest najcięższy nie doprowadziła do zgodnego rozstrzygnięcia....
Ostatni raz w kasprowej niżniej byłem podczas mojego kursu taternictwa jaskiniowego- chciałem nurkować na bezdechu syfon danka, na co niestety nie dostałem zgody ;( - mimo tego droga do Sali Rycerskiej dobrze zapisała się w mojej pamięci. Gorzej dalej... ale również, możliwe ze mniej optymalnymi wariantami ;) docieramy dość sprawnie do syfonu.
Przygotowuję sprzęt- mCCR T-reb z 2l tlenu onboard, z którego po przepakowywaniu worka w zacisku, zostało tylko 170 bar. Butla 6l z EAN32 nabita na ok. 350 bar, oraz butla 4l z powietrzem przebita na ok. 260bar. Do tego pianka 8mm szyta na miarę (biavati) z żyletą 3mm, skarpety neoprenowe 7mm, 2 światła główne- Scurion na kasku, oraz Scurion handheld (tak że w razie awarii światła na kasku, mogę je zamienić ze sobą miejscami). Do tego 2 latarki backup K2 mini Gralmarine. Uprząż sidemount TS pozwalająca na asymetryczne rozłożenie balastu pod konfigurację SM CCR (co w piance z butlami stalowymi jest niezmiernie przydatne...), zestaw narzędzi i jedzenie, folia NRC, kołowrotek z 300m poręczówki w razie gdyby zastany jej stan był nieoptymalny, 6m repa, minimalny sprzęt SRT (płań, jedna lonża i rolka) oraz parę innych drobiazgów.
Przygotowuję sprzęt- mCCR T-reb z 2l tlenu onboard, z którego po przepakowywaniu worka w zacisku, zostało tylko 170 bar. Butla 6l z EAN32 nabita na ok. 350 bar, oraz butla 4l z powietrzem przebita na ok. 260bar. Do tego pianka 8mm szyta na miarę (biavati) z żyletą 3mm, skarpety neoprenowe 7mm, 2 światła główne- Scurion na kasku, oraz Scurion handheld (tak że w razie awarii światła na kasku, mogę je zamienić ze sobą miejscami). Do tego 2 latarki backup K2 mini Gralmarine. Uprząż sidemount TS pozwalająca na asymetryczne rozłożenie balastu pod konfigurację SM CCR (co w piance z butlami stalowymi jest niezmiernie przydatne...), zestaw narzędzi i jedzenie, folia NRC, kołowrotek z 300m poręczówki w razie gdyby zastany jej stan był nieoptymalny, 6m repa, minimalny sprzęt SRT (płań, jedna lonża i rolka) oraz parę innych drobiazgów.
Testy overpressure i negative pressure przebyte, czujniki i pomiarówka działają, nie pozostaje nic innego niż przebrać się w piankę i do wody... W wodzie już odkrywam ze ADV niestety nie przetrwał transportu i zaciął się w stanie "nie podaje gazu". Lepiej to niż na odwrót... Jest to mało sympatyczna okoliczność zważając na ciasnoty oraz skomplikowany profil drogi do przebycia, ale podejmuję decyzję o nurkowaniu.
W tym momencie zespół wsparcia rusza szukać zasłużonego snu na bazie, a przy syfonie zostaje Adaś. Daje sobie 8,5h czasu od zniknięcia w wodzie, na całą akcje.
W tym momencie zespół wsparcia rusza szukać zasłużonego snu na bazie, a przy syfonie zostaje Adaś. Daje sobie 8,5h czasu od zniknięcia w wodzie, na całą akcje.
Syfony Danka i Krakowski pokonuje się w jednym ciągu. Późniejsze kaskadki- po przypięciu płetw- wspinam z całym sprzętem. Pozostaje położyć się na spągu, wypiąć T-reba w no-mount i przebyć syfon muminków- metrowe przewężenie, które wprowadza bezpośrednio do syfonu mamuciego. Oczywiście, nie znając obejścia ;) wynurzam się w kominie kaskaderów- pod wodospadem walącym na głowę, gdzie deponuję sprzęt, wspinam go i transportuję całość do początku syfonu Warszawiaków.
Jest to najdłuższy syfon w ciągu- 330m i pierwszy syfon wymagający już większych umiejętności nurkowych, z uwagi na jego długość oraz konfigurację. Poręczówki są dość skłębione, ale bywało gorzej.
Wynurzam się w sali urodzinowej, przez którą płynie rzeka. Odcinek transportowy do syfonu kondoniarzy jest bardzo sympatyczny, choć wejście do syfonu troszkę upierdliwe. Przebywam ten 6 z kolei syfon, by dotrzeć do fragmentu, który pochłonie najwięcej moich sił i na dłuższą chwile zapisze się w pamięci... Solo transportuję cały sprzęt przez suche partie, prożki i pochylenkę. Plus jest taki, że zdecydowanie nie jest mi zimno, czego początkowo mimo wszystko trochę obawiałem się w piance. Robiłem już w niej prawie godzinne nurkowania (podczas kilku akcji w Dudnicy), ale 8h spędzonych głównie w wodzie o temperaturze 2*C- jeszcze nie.
Syfon FFS po chwili wyprowadza do jeziorka pod kominem wyjściowym. Okazuje się że dalsza droga wymaga kolejnego nurkowania... oczywiście władowuję się w niewłaściwe miejsce, zwężający się meanderek. Po chwili znajduję właściwy i tam się udaje, wychodząc w partiach suchych- co zajęło ok. 3h od wejścia do wody.
Szybkie zwiedzanie do syfonu Kociego, rzut oka na nie nurkowany jeszcze Błotny (jak sama nazwa wskazuje, nie aż tak bardzo zachęcający temat... choć dość ciekawy) i zbieram się do powrotu. Zaciekawiły mnie zmiany wyglądu syfonów, świadczące o różnym przepływie wody przez nie... i chcę rzucić okiem na kilka miejsc.
Odtwarzam drogę- tym razem w drugą stronę, co oznacza ze pochylnię za syfonem FFS tym razem pokonuję do góry.... jestem sobie bardzo wdzięczny za to że jednak zabrałem płanietkę. Po 7h od zanurzenia wracam do biwakującego w najlepsze Adasia- który od razu gotuje coś ciepłego i podaje najważniejszy element sprzętu podczas całej akcji- ręczniczek ;)
Jest to najdłuższy syfon w ciągu- 330m i pierwszy syfon wymagający już większych umiejętności nurkowych, z uwagi na jego długość oraz konfigurację. Poręczówki są dość skłębione, ale bywało gorzej.
Wynurzam się w sali urodzinowej, przez którą płynie rzeka. Odcinek transportowy do syfonu kondoniarzy jest bardzo sympatyczny, choć wejście do syfonu troszkę upierdliwe. Przebywam ten 6 z kolei syfon, by dotrzeć do fragmentu, który pochłonie najwięcej moich sił i na dłuższą chwile zapisze się w pamięci... Solo transportuję cały sprzęt przez suche partie, prożki i pochylenkę. Plus jest taki, że zdecydowanie nie jest mi zimno, czego początkowo mimo wszystko trochę obawiałem się w piance. Robiłem już w niej prawie godzinne nurkowania (podczas kilku akcji w Dudnicy), ale 8h spędzonych głównie w wodzie o temperaturze 2*C- jeszcze nie.
Syfon FFS po chwili wyprowadza do jeziorka pod kominem wyjściowym. Okazuje się że dalsza droga wymaga kolejnego nurkowania... oczywiście władowuję się w niewłaściwe miejsce, zwężający się meanderek. Po chwili znajduję właściwy i tam się udaje, wychodząc w partiach suchych- co zajęło ok. 3h od wejścia do wody.
Szybkie zwiedzanie do syfonu Kociego, rzut oka na nie nurkowany jeszcze Błotny (jak sama nazwa wskazuje, nie aż tak bardzo zachęcający temat... choć dość ciekawy) i zbieram się do powrotu. Zaciekawiły mnie zmiany wyglądu syfonów, świadczące o różnym przepływie wody przez nie... i chcę rzucić okiem na kilka miejsc.
Odtwarzam drogę- tym razem w drugą stronę, co oznacza ze pochylnię za syfonem FFS tym razem pokonuję do góry.... jestem sobie bardzo wdzięczny za to że jednak zabrałem płanietkę. Po 7h od zanurzenia wracam do biwakującego w najlepsze Adasia- który od razu gotuje coś ciepłego i podaje najważniejszy element sprzętu podczas całej akcji- ręczniczek ;)
Pozostaje już tylko przebrać się, zjeść kolejne 1000 kalorii i... wynieść cały sprzęt, oraz zdeporęczować jaskinie. We dwójkę. Jednym słowem- retransport, bądź- taniec zombiaków, co jest bardziej adekowatnym określeniem... Powierzchnia wita nas około 0430 rano temperaturą -30*. Około 0600 rano jesteśmy w Kuźnicach z całym majdanem, by dowiedzieć się że ten dzień, to pierwszy dzień kiedy mój legendarny renault kangoo, jednak nie odpali. Pozostaje nam więc tylko bieganie dookoła parkingu przez kolejną godzinę...no może dwie... czekając na ekipę ratunkową z kablami do akumulatora... ale to już temat na osobną relację ;)
Krótki filmik z akcji, oddający to co trudno przekazać słowami.
Krótki filmik z akcji, oddający to co trudno przekazać słowami.
Chciałbym bardzo podziękować wszystkim zaangażowanym za wkład pracy włożony w uporządkowanie poręczówek i oporęczowania w tych partiach, oraz umożliwienie skorzystania z zdeponowanego obok syfonu balastu.
Największy wkład jednak w powodzenie całej akcji, miała ekipa transportowa- z takim zespołem, nie ma najmniejszego znaczenia czy w ogóle uda się wejść do wody, czy akcje zakończymy o 1100 szybkim odwrotem do bazy celem rewizji zamrażalnika, czy też nawet uda się wejść i do jaskinii i do wody ;)
Autor: Witold Hoffmann
Największy wkład jednak w powodzenie całej akcji, miała ekipa transportowa- z takim zespołem, nie ma najmniejszego znaczenia czy w ogóle uda się wejść do wody, czy akcje zakończymy o 1100 szybkim odwrotem do bazy celem rewizji zamrażalnika, czy też nawet uda się wejść i do jaskinii i do wody ;)
Autor: Witold Hoffmann