Celem wyprawy było znalezienie kontynuacji jaskinii, oraz możliwie obejścia syfonu 1. W tym celu prace były prowadzone na kilku frontach jednocześnie- w trakcie kiedy nasz 4 osobowy zespół pracował za syfonem, inny zespół działał z biwaku Mazunta Beach (wyższe partie tuż przed syfonem, bardzo obiegające morfologią od plaży- ciasne meandry, szczeliny oraz zawaliska) szukając drogi od tej strony. Równocześnie, osoby będące w basecampie prowadziły rekonesans powierzchniowy- szukając innych jaskiń, które mogłyby umożliwić dostanie się wgłąb masywu Sierra Juarez.
Dynamika tak dużej wyprawy jest ogromna. Ilość zdarzeń dziejących się w tym samym momencie jest bardzo duża. W czasie kiedy my jesteśmy za syfonem, inne zespoły walczą z maczetami z wszechobecną dżunglą szukając otworów jaskiń, transportują ładunki do depozytów i wyższych obozów, oraz przykładowo- dostarczają nam dodatkową butlę z tlenem do rebów, po jej zamówieniu przez telefon (tydzień później...;))
Pizzy niestety nie chcieli przynieść.
Ale, my, za syfonem- znajdujemy się w zupełnie innym świecie. Świecie skoncentrowanym w unoszącym się pyłem wody, hukiem rzeki, skupieniem się by do niej nie wypaść z hamaku i na tym kiedy skończy się suszona wołowina. I na tym by znaleźć kontynuację tej jaskinii, nawet już pomijając własne ambicje i chęć eksploracji- ale mając świadomość 30-letnich wysiłków w urzeczywistnienie, zasadniczo mało realnego, snu o połączeniu Cheve i Mano. Ale, mimo że droga jest daleka, to nie ma szans by nawet w nią wyruszyć, jeśli nie postawimy tego pierwszego kroku.
Już podczas szukania miejsca na biwak, szał eksploracji powoduje sprawdzenie pierwszych przodków.
Ma to swoje silnie praktyczne podstawy, ponieważ jedyne jako- tako nadające się miejsce biwakowe to delikatne rozszerzenie mokrego kanionu, z wodą płynącą dołem, wymagające założenia wiszącego biwaku z rzeką pod spodem. Nagłe odnalezienie pięknego suchego wyższego poziomu, z piaseczkiem, kilkadziesiąt metrów nad aktywną rzeką (tak właśnie wygląda wspaniały Camp 2) byłoby doskonałym początkiem dnia. I gwarancją dobrego wypoczynku, który po długim dniu transportów bardzo by się przydał.
Już podczas szukania miejsca na biwak, szał eksploracji powoduje sprawdzenie pierwszych przodków.
Ma to swoje silnie praktyczne podstawy, ponieważ jedyne jako- tako nadające się miejsce biwakowe to delikatne rozszerzenie mokrego kanionu, z wodą płynącą dołem, wymagające założenia wiszącego biwaku z rzeką pod spodem. Nagłe odnalezienie pięknego suchego wyższego poziomu, z piaseczkiem, kilkadziesiąt metrów nad aktywną rzeką (tak właśnie wygląda wspaniały Camp 2) byłoby doskonałym początkiem dnia. I gwarancją dobrego wypoczynku, który po długim dniu transportów bardzo by się przydał.
(Fot. Nick Vieira)
Łatwa zapieraczka 30m ponad nasz biwak doprowadza do bardzo interesującego wyższego piętra kanionu, suchego, dość skomplikowanego. (+dużo trawersów nad 30m szczeliną)
Niestety wszystkie możliwości dość szybko kończą się negatywnie, więc pozostaje założyć biwak w pierwotnym miejscu.
Później, okaże się że zaporęczowanie drogi tymże wyższym piętrem znacznie ułatwi transporty sprzętu nurkowego do syfonu 2
Łatwa zapieraczka 30m ponad nasz biwak doprowadza do bardzo interesującego wyższego piętra kanionu, suchego, dość skomplikowanego. (+dużo trawersów nad 30m szczeliną)
Niestety wszystkie możliwości dość szybko kończą się negatywnie, więc pozostaje założyć biwak w pierwotnym miejscu.
Później, okaże się że zaporęczowanie drogi tymże wyższym piętrem znacznie ułatwi transporty sprzętu nurkowego do syfonu 2
(Fot. Nick Vieira)
Za syfon zabraliśmy kopie oryginalnych notatek z kartowania w 2003 roku. Po ich przejrzeniu, kolejnego dnia po założeniu biwaku 4 decydujemy się na rekonesans w kierunku S2, żeby zaporęczować drogę, oraz rzucić okiem na przodki i zdecydować od którego zaczynamy.
Tuż przed Mad Man's falls zatrzymuje nas dość upierdliwe zawalisko- mamy wrażenie że może być to coś świeżego, bo nie występuje na notatkach.... I jest mocno nieobszerne. Obchodzimy je pod sufitem.
Sam Mad Man's falls jest ikoniczny- nazwa pochodzi od tego, że w 2003 roku podczas pierwszej akcji Rick i Jason pokonali go wspinając w dół. Zastajemy na nim strzępy starych lin które pomagały przy transportach sprzętu i porządnie poręczujemy. W tej strefie jesteśmy praktycznie poza realnymi możliwościami jakiejkolwiek akcji ratunkowej- jak sami nie wyleziemy, to ew. ewakuacja zajmie miesiąc. O ile wcześniej nie zacznie padać deszcz.
Stąd do granic uważamy na to co robimy, zwykłe skręcenie kostki spowodowałoby zatrzymanie jakiejkolwiek eksploracji i początek ewakuacji, pochłaniając minimum kilka dni cennego czasu.
Za syfon zabraliśmy kopie oryginalnych notatek z kartowania w 2003 roku. Po ich przejrzeniu, kolejnego dnia po założeniu biwaku 4 decydujemy się na rekonesans w kierunku S2, żeby zaporęczować drogę, oraz rzucić okiem na przodki i zdecydować od którego zaczynamy.
Tuż przed Mad Man's falls zatrzymuje nas dość upierdliwe zawalisko- mamy wrażenie że może być to coś świeżego, bo nie występuje na notatkach.... I jest mocno nieobszerne. Obchodzimy je pod sufitem.
Sam Mad Man's falls jest ikoniczny- nazwa pochodzi od tego, że w 2003 roku podczas pierwszej akcji Rick i Jason pokonali go wspinając w dół. Zastajemy na nim strzępy starych lin które pomagały przy transportach sprzętu i porządnie poręczujemy. W tej strefie jesteśmy praktycznie poza realnymi możliwościami jakiejkolwiek akcji ratunkowej- jak sami nie wyleziemy, to ew. ewakuacja zajmie miesiąc. O ile wcześniej nie zacznie padać deszcz.
Stąd do granic uważamy na to co robimy, zwykłe skręcenie kostki spowodowałoby zatrzymanie jakiejkolwiek eksploracji i początek ewakuacji, pochłaniając minimum kilka dni cennego czasu.
(Fot. Nick Vieira)
Dolna część wodospadu. Tuż za nim zaczyna się bardzo mokry ciąg z długim jeziorem, które nie ma łatwej możliwości obejścia. Na początku- przepływamy je, później udaje się spatentować trawers wspinaczkowo, z kluczowymi ruchami w solidnym przewieszeniu/suficie. Mimo że woda jest dość ciepła- ok. 15*C, każdy kontakt z nią mocno wychładza. Strzałem w dziesiątkę okazuje się zabranie do tych partii kombinezonu zewnętrznego z PVC, a nasza bielizna- J2 baselayer od 4th element jest na tyle niesamowita, że nawet całkowicie mokra zapewnia niezbędne minimum komfortu termicznego.
Dolna część wodospadu. Tuż za nim zaczyna się bardzo mokry ciąg z długim jeziorem, które nie ma łatwej możliwości obejścia. Na początku- przepływamy je, później udaje się spatentować trawers wspinaczkowo, z kluczowymi ruchami w solidnym przewieszeniu/suficie. Mimo że woda jest dość ciepła- ok. 15*C, każdy kontakt z nią mocno wychładza. Strzałem w dziesiątkę okazuje się zabranie do tych partii kombinezonu zewnętrznego z PVC, a nasza bielizna- J2 baselayer od 4th element jest na tyle niesamowita, że nawet całkowicie mokra zapewnia niezbędne minimum komfortu termicznego.
(Fot. Nick Vieira)
Tuż za tym jeziorem odnajdujemy dość obiecujące przodki do wspinania. Skała wystająca z wody- z uwagi na to że założyliśmy na niej kuchnie- zostaje ochrzczona jako "kitchen rock".
Odnalezienie za nią dalszej drogi okazuje się niebanalne, jest dobrych kilka możliwości zjazdu. Wybieramy wariant "cioranie + mało liny" i poręczujemy zjazd do końcowego piętra kanionu
Tuż za tym jeziorem odnajdujemy dość obiecujące przodki do wspinania. Skała wystająca z wody- z uwagi na to że założyliśmy na niej kuchnie- zostaje ochrzczona jako "kitchen rock".
Odnalezienie za nią dalszej drogi okazuje się niebanalne, jest dobrych kilka możliwości zjazdu. Wybieramy wariant "cioranie + mało liny" i poręczujemy zjazd do końcowego piętra kanionu
(Fot. Nick Vieira)
Za zjazdem czeka nas ostatnie 15min ikonicznego kanionu, z dużą ilością wspinania, rozpieraczek nad wodą, czy też po prostu brodzenia po kolana w rzece, próbując balansować na luźnych ostrych brzytwach leżących na dnie.
Po zapieraczkowej ciasnotce w małym zawalisku, naszym oczom ukazuje się on... I nie potrzeba do niczego depozytu ołowiu z 2003 roku- który bardzo nas ucieszył, bo oznaczał że możemy przynieść... i wynieść... mniej balastu- czy też starych butli z wykręconymi zaworami (które odzyskano z uwago na stosunek masy do ceny).
Wiemy że to jest syfon 2.
Za zjazdem czeka nas ostatnie 15min ikonicznego kanionu, z dużą ilością wspinania, rozpieraczek nad wodą, czy też po prostu brodzenia po kolana w rzece, próbując balansować na luźnych ostrych brzytwach leżących na dnie.
Po zapieraczkowej ciasnotce w małym zawalisku, naszym oczom ukazuje się on... I nie potrzeba do niczego depozytu ołowiu z 2003 roku- który bardzo nas ucieszył, bo oznaczał że możemy przynieść... i wynieść... mniej balastu- czy też starych butli z wykręconymi zaworami (które odzyskano z uwago na stosunek masy do ceny).
Wiemy że to jest syfon 2.
(Fot. Nick Vieira)
Logicznie stwierdzamy, że to że stare butle z wykręconymi do połowy zaworami do połowy napełnione są piaskiem- to wina zimowych przyborów (znaleźliśmy strzępy poręczówki, 500m od syfonu 1, 15m wyżej od poziomu wody.) Kiedy jednak krótki opad deszczu na powierzchni podnosi tu poziom wody o ok. 1m, zalewając skałę na której stoi Jon (na zdjęciu powyżej) i rozrzucając trochę zdeponowanego tam sprzętu (ten pływający rozpłynął się po jeziorku ;)), jest to dość ciekawe doświadczenie.
Bardzo ciekawa jest morfologia tego miejsca- pod kątem rozmieszczenia osadów na ścianach....
Zauważam po prawej stronie, 15m przed właściwym jeziorem wejściowym bardzo czystą pionową ścianę z, tak jakby, korytarzem znikającym pod wodą.... Ale na pewno było to sprawdzone w 2003 roku- choć wygląda to bardzo interesująco, zwłaszcza z wiedzą że podobnie umiejscowiona odnoga oferuje całkowicie alternatywną do głównej, ślepej- drogi w syfonie 1.
Życie na biwaku w trakcie eksploracji toczy się swoją drogą- mamy swoje dramaty i chwile relaksu, natomiast żarłoczna szczelina od nami powoli zbiera swoje żniwo. Zaczęło się od tego że Pływi wpadł tam cały. Później, pochłonęła mój klapek wraz z nogą, tak że nastała konieczność wyciągnięcia mnie ze środka.
Kolejna ofiara to thermarest który wpadł w nią kiedy Jon wstawał z hamaku. (odzyskany po ciężkiej bitwie)
Mój Kindle niestety był najpoważniejszą ofiarą. Przetrwał drogę na dno, transport przez syfon, ale niestety utopienia w niej już nie(nieodnaleziony). Pomniejszych strat, jak skarpetki, nalgene na wodę nie liczę. Większe rzeczy na szczęście zatrzymywała zbudowana przez nas wielkim nakładem sił tama z kamieni, filtrująca wodę spadającą z hukiem wgłąb, spod skały która była naszym stolikiem.
Logicznie stwierdzamy, że to że stare butle z wykręconymi do połowy zaworami do połowy napełnione są piaskiem- to wina zimowych przyborów (znaleźliśmy strzępy poręczówki, 500m od syfonu 1, 15m wyżej od poziomu wody.) Kiedy jednak krótki opad deszczu na powierzchni podnosi tu poziom wody o ok. 1m, zalewając skałę na której stoi Jon (na zdjęciu powyżej) i rozrzucając trochę zdeponowanego tam sprzętu (ten pływający rozpłynął się po jeziorku ;)), jest to dość ciekawe doświadczenie.
Bardzo ciekawa jest morfologia tego miejsca- pod kątem rozmieszczenia osadów na ścianach....
Zauważam po prawej stronie, 15m przed właściwym jeziorem wejściowym bardzo czystą pionową ścianę z, tak jakby, korytarzem znikającym pod wodą.... Ale na pewno było to sprawdzone w 2003 roku- choć wygląda to bardzo interesująco, zwłaszcza z wiedzą że podobnie umiejscowiona odnoga oferuje całkowicie alternatywną do głównej, ślepej- drogi w syfonie 1.
Życie na biwaku w trakcie eksploracji toczy się swoją drogą- mamy swoje dramaty i chwile relaksu, natomiast żarłoczna szczelina od nami powoli zbiera swoje żniwo. Zaczęło się od tego że Pływi wpadł tam cały. Później, pochłonęła mój klapek wraz z nogą, tak że nastała konieczność wyciągnięcia mnie ze środka.
Kolejna ofiara to thermarest który wpadł w nią kiedy Jon wstawał z hamaku. (odzyskany po ciężkiej bitwie)
Mój Kindle niestety był najpoważniejszą ofiarą. Przetrwał drogę na dno, transport przez syfon, ale niestety utopienia w niej już nie(nieodnaleziony). Pomniejszych strat, jak skarpetki, nalgene na wodę nie liczę. Większe rzeczy na szczęście zatrzymywała zbudowana przez nas wielkim nakładem sił tama z kamieni, filtrująca wodę spadającą z hukiem wgłąb, spod skały która była naszym stolikiem.
Po kolei, sukcesywnie, atakujemy wszystkie możliwe przodki.
Większość tematów wspinaczkowych realizujemy klasycznie/ hakowo, z minimalną ilością wiercenia.
Dzięki temu wszystko idzie szybko i sprawnie.
Mimo pamiętania o bezpieczeństwie, do niektórych przodków po prostu wchodzimy.....
Większość tematów wspinaczkowych realizujemy klasycznie/ hakowo, z minimalną ilością wiercenia.
Dzięki temu wszystko idzie szybko i sprawnie.
Mimo pamiętania o bezpieczeństwie, do niektórych przodków po prostu wchodzimy.....
(Fot. Nick Vieira)
Ten etap jest bardzo frustrujący. Docieramy za każdym razem albo do ślepej salki w suficie, albo do wyższego piętra kanionu. Kartujemy ok. 500m wyższych ciągów. Charakteryzują się one stopniowym zwężaniem i sporym skomplikowaniem szczelin końcowych. Raz, powrót ok. 30m zajął ok. 30 minut....
Napieramy do granic tego co rozsądne, a czasem nawet troszkę dalej.
Wszystkie możliwości weryfikujemy do smutnego końca. Jeśli kask się nie mieści i nie ma przewiewu- uznajemy że chyba już można odpuścić.
Każdego wieczoru przekazujemy dane pomiarowe i rezultaty do basecampu przez telefon, oraz dajemy znać jaki jest plan prac na kolejny dzień.
Ten etap jest bardzo frustrujący. Docieramy za każdym razem albo do ślepej salki w suficie, albo do wyższego piętra kanionu. Kartujemy ok. 500m wyższych ciągów. Charakteryzują się one stopniowym zwężaniem i sporym skomplikowaniem szczelin końcowych. Raz, powrót ok. 30m zajął ok. 30 minut....
Napieramy do granic tego co rozsądne, a czasem nawet troszkę dalej.
Wszystkie możliwości weryfikujemy do smutnego końca. Jeśli kask się nie mieści i nie ma przewiewu- uznajemy że chyba już można odpuścić.
Każdego wieczoru przekazujemy dane pomiarowe i rezultaty do basecampu przez telefon, oraz dajemy znać jaki jest plan prac na kolejny dzień.
(Fot. Nick Vieira)
Niedaleko "kuchni" wpływa od boku całkiem żwawy dopływ wody. Sprawdziliśmy jego okolice już 2 dnia prac i stwierdziliśmy, że szczeliną którą płynie, da się iść dalej- aż do miejsca gdzie tworzy się mały syfonik.
Z uwagi na spory zapas wysokości piaskowego namuliska którym płynie rzeczka, stwierdzamy że jest to jedna z najsensowniejszych pozostałych opcji. Może się otworzy... Skądś to musi płynąć, może spadający wodospad pozwoli na połączenie z jakimś starym suchym ciągiem na górze?
Uzbrojeni w zapas jedzenia, palnik, pokrywkę od menażki i sporo determinacji, obniżamy w ciągu jednej szychty poziom wody o ok. 80cm.
Niedaleko "kuchni" wpływa od boku całkiem żwawy dopływ wody. Sprawdziliśmy jego okolice już 2 dnia prac i stwierdziliśmy, że szczeliną którą płynie, da się iść dalej- aż do miejsca gdzie tworzy się mały syfonik.
Z uwagi na spory zapas wysokości piaskowego namuliska którym płynie rzeczka, stwierdzamy że jest to jedna z najsensowniejszych pozostałych opcji. Może się otworzy... Skądś to musi płynąć, może spadający wodospad pozwoli na połączenie z jakimś starym suchym ciągiem na górze?
Uzbrojeni w zapas jedzenia, palnik, pokrywkę od menażki i sporo determinacji, obniżamy w ciągu jednej szychty poziom wody o ok. 80cm.
Wykonany został kawał doskonałej, nikomu nie potrzebnej roboty. Syfon niestety zwęził się tak, że nawet po większym przekopaniu, ciasnota byłaby nie do przejścia.
W międzyczasie szybka inspekcja nazwanego przez nas roboczo syfonu przed S2- side-sump z maską na bezdechu wykazuje fantastyczną, błękitną rurę, z piaskowym dnem, łagodnie opadającą w ciemność....
Po trudnych rozmowach z basecampem, decydujemy o podjęciu akcji nurkowej i eksploracyjnej za S2.
Wymaga to uzupełnienia naszych zapasów- moja ilość tlenu w rebie, nie wystarczy na bezpieczne odbycie 2 bądź więcej akcji za syfonem 2, oraz eksplorację side-sumpu. (po wielogodzinnych transportach sprzętu, mam tylko ok. 50 bar w butli 6l)
Na szczęście wiedzący o tym wcześniej zespół wsparcia przynosi z powierzchni kolejną butlę i deponuje ją przy jeziorku wejściowym S1.
W związku z tym, nurkuję S1 wynosząc część śmieci które zdążyliśmy do tej pory wyprodukować i przypływam ze świeżutką butlą O2, 6l, 220 bar. Powinno na chwilę wystarczyć ;)
Pakujemy z Jonem reby, uprzęże, po 2 bailouty na osobę i zaczynamy transporty całego tego dziadostwa do syfonu 2.
W międzyczasie szybka inspekcja nazwanego przez nas roboczo syfonu przed S2- side-sump z maską na bezdechu wykazuje fantastyczną, błękitną rurę, z piaskowym dnem, łagodnie opadającą w ciemność....
Po trudnych rozmowach z basecampem, decydujemy o podjęciu akcji nurkowej i eksploracyjnej za S2.
Wymaga to uzupełnienia naszych zapasów- moja ilość tlenu w rebie, nie wystarczy na bezpieczne odbycie 2 bądź więcej akcji za syfonem 2, oraz eksplorację side-sumpu. (po wielogodzinnych transportach sprzętu, mam tylko ok. 50 bar w butli 6l)
Na szczęście wiedzący o tym wcześniej zespół wsparcia przynosi z powierzchni kolejną butlę i deponuje ją przy jeziorku wejściowym S1.
W związku z tym, nurkuję S1 wynosząc część śmieci które zdążyliśmy do tej pory wyprodukować i przypływam ze świeżutką butlą O2, 6l, 220 bar. Powinno na chwilę wystarczyć ;)
Pakujemy z Jonem reby, uprzęże, po 2 bailouty na osobę i zaczynamy transporty całego tego dziadostwa do syfonu 2.
Dzięki nowemu oporęczowaniu (górnym piętrem) transporty nie są tragiczne, ok. 1h w jedną stronę. Wychodzi ok. 12 worków na nas dwóch... Tak że każdy z 4-os zespołu obraca ok. 3 razy. Skręcamy sprzęt, tak że następnego dnia jesteśmy praktycznie gotowi od razu do działania.
Pozostaje tylko skalibrowanie poręczówki na kołowrotku, używając do tego strzępów starej poręczówki anglików. Zmierzyliśmy DistoX rozstaw węzełków- dokładnie 3m, stąd używamy jej jako wzorca do skalibrowania naszej. Nie dysponowaliśmy uprzednio skalibrowaną poręczówkę, "ponieważ nie ma żadnych przodków pod wodą". Amerykanie...;)
Pozostaje tylko skalibrowanie poręczówki na kołowrotku, używając do tego strzępów starej poręczówki anglików. Zmierzyliśmy DistoX rozstaw węzełków- dokładnie 3m, stąd używamy jej jako wzorca do skalibrowania naszej. Nie dysponowaliśmy uprzednio skalibrowaną poręczówkę, "ponieważ nie ma żadnych przodków pod wodą". Amerykanie...;)
Zanurzam się pod wodę. Eksploracja zalanych korytarzy, widok tej ciemności przed oczami jest czymś czego nie da się opisać słowami, trzeba to przeżyć. Stawka możliwego znalezienia odrębnej drogi za S2, może już omijając zawalisko terminalne- ogromna. Cały zespół zamiera, bo od tego co znajdę bardzo mocno zależą dalsze losy wyprawy. Poruszam się bardzo wolno- na obiegu zamkniętym czasu mam pod dostatkiem, a chce maksymalnie ułatwić kartowanie Jonowi, unikając placementów i prowadząc poręczówkę tak by zarówno była dobrze umiejscowiona w przekroju korytarza, jak i stanowiła dobrą linię poligonową.
Niestety- ten, jak się okazało, dopływ wody z śladami potężnego przepływu, jest stromą osypującą się rampą z piasku, z bardzo nieobszerną kontynuacją na końcu. W normalnych okolicznościach losu wróciłbym no-mount, ale tutaj jakiekolwiek poruszenie piaskowej pochylni, spowoduje zasypanie całego prześwitu i odcięcie drogi wyjścia. Już to przerabiałem- tak że kończę eksplorację na głębokości 16m i wracam.
Przy okazji okazuje się że pogłębiło to jaskinie do -1488m, o 4 metry...
Wracam i zgodnie z planem atakujemy właściwy ciąg S2. Znajdujemy tylko pojedynczy malutki strzępek poręczówki.... Używamy swojej, kiedy drugi kołowrotek powoli się kończy zaczynam się niepokoić- ale na szczęście wystarcza. Po ~280m wynurzamy się po drugiej stronie, w małej salce do której zewsząd wsypują się wielkie głazy, nad nami również widać kilkudziesięciometrowe sklinowane wanty.
Wychodzimy z wody, wyłączamy reby. Na tej akcji chcieliśmy zaporęczować syfon 2 i rozpoznać teren- stąd mamy na sobie tylko suche skafandry.
Po usunięciu kilku want, przedostajemy się dalej niż poprzedni limit eksploracji. Znajdujemy się w ogromnym, 3-wymiarowym labiryncie o kilku poziomach, bez przepływu powietrza ani wskazówki gdzie iść.
Stąd, sprawdzamy wszystkie możliwości, stwierdzając możliwości poruszania się dalej.
Obszar ten nazwaliśmy "drysuit olympics" i z przejściem niektórych zacisków mieliśmy problemy podczas kolejnej akcji we wnętrzach jaskiniowych i kombinezonach. W szale eksploracji przebywaliśmy je w skafandrach suchych (customowo wykonane dla wyprawy Santi) i ocieplaczach.... Okazało się że nie bez szwanku dla nich.
Po paru godzinach stwierdzamy że wracamy z wiertarką, materiałami do kopania i atakujemy dalej.
Po powrocie do strony upstream S2 mam już lekką hipotermie i ledwo wychodzę z wody- w skafandrze jest ok. 20l wody.
Wykręcam ciuchy, wracam na biwak i padamy.... Jedyną możliwością wysuszenia czegokolwiek tu jest suszenie tego na sobie, co uskuteczniam. W międzyczasie szybkie klejenie "dziurki" w skafandrze:
Przy okazji okazuje się że pogłębiło to jaskinie do -1488m, o 4 metry...
Wracam i zgodnie z planem atakujemy właściwy ciąg S2. Znajdujemy tylko pojedynczy malutki strzępek poręczówki.... Używamy swojej, kiedy drugi kołowrotek powoli się kończy zaczynam się niepokoić- ale na szczęście wystarcza. Po ~280m wynurzamy się po drugiej stronie, w małej salce do której zewsząd wsypują się wielkie głazy, nad nami również widać kilkudziesięciometrowe sklinowane wanty.
Wychodzimy z wody, wyłączamy reby. Na tej akcji chcieliśmy zaporęczować syfon 2 i rozpoznać teren- stąd mamy na sobie tylko suche skafandry.
Po usunięciu kilku want, przedostajemy się dalej niż poprzedni limit eksploracji. Znajdujemy się w ogromnym, 3-wymiarowym labiryncie o kilku poziomach, bez przepływu powietrza ani wskazówki gdzie iść.
Stąd, sprawdzamy wszystkie możliwości, stwierdzając możliwości poruszania się dalej.
Obszar ten nazwaliśmy "drysuit olympics" i z przejściem niektórych zacisków mieliśmy problemy podczas kolejnej akcji we wnętrzach jaskiniowych i kombinezonach. W szale eksploracji przebywaliśmy je w skafandrach suchych (customowo wykonane dla wyprawy Santi) i ocieplaczach.... Okazało się że nie bez szwanku dla nich.
Po paru godzinach stwierdzamy że wracamy z wiertarką, materiałami do kopania i atakujemy dalej.
Po powrocie do strony upstream S2 mam już lekką hipotermie i ledwo wychodzę z wody- w skafandrze jest ok. 20l wody.
Wykręcam ciuchy, wracam na biwak i padamy.... Jedyną możliwością wysuszenia czegokolwiek tu jest suszenie tego na sobie, co uskuteczniam. W międzyczasie szybkie klejenie "dziurki" w skafandrze:
I kolejnego dnia jesteśmy gotowi na długie działanie za S2. Zabieramy gotowanie, jedzenie, socjal, liny i wszystko co może nam się przydać. (słowo-klucz, 2kg młotek).
Transportujemy zgodnie z planem cały szpej za S2 i zaczynamy.....
Transportujemy zgodnie z planem cały szpej za S2 i zaczynamy.....
Po ok. 16 godzinnej akcji, z wspinaniem hakowym, odkryciem kompletnego nowego wyższego piętra, 15m studni w górę o gabarytach "bez kasku", oraz historiach których nie da się opowiedzieć, stwierdzamy ze bez solidnego biwaku za S2, oraz zespołu bardzo zmotywowanego do prac inżynieryjnych, dalej się nie pójdzie.
Skartowaliśmy ok. 300m nowych...ciągów... czy raczej, nowego zawaliska za syfonem 2. Jedna z piękniejszych odkrytych salek (20m x 10m x 0,5m wysokości) została nazwana "The Hopeless Shit". To tak, by choć trochę oddać cudowną urodę tych partii. Z ciekawostek- to właśnie w suficie tej salki udało się wspiąć 15m do góry błotnistym pionowym meandrem.
Wracamy na biwak- mój skafander ponownie, mimo klejenia jest cały zalany. Cóż ;) Śpimy chyba 16h ciągiem, po czym kleję ponownie suchara. Zaczynamy retransporty sprzętu do S1.
Kolejnego dnia kończymy targanie worów, pakujemy śmieci do wyniesienia i wracamy za S1 zostawiając na C4 nowo przybyłą ekipę- Yuriego i Tomka, którzy będą próbować poszerzać kilka zostawionych przez nas tematów w nowych ciągach nad biwakiem.
Śpimy na C3, i rano wychodzimy na lekko (czyli tylko suchar, ocieplacz, 5 baterii do Scuriona zapewniające autonomię światła na 3 tygodnie ;), 2 pary butów, beczka z "drobiazgami") do powierzchni. Po tak wielu transportach przez tą część jaskinii znamy tu prawie każdy krok i powierzchnię witamy po niecałych 10h. (wliczając prawie godzinę na C2 na obiad ;)). Standardowym czasem wyjścia z C3 są 2 dni.
To co zastaję w spektakularnym otworze Cheve jest kwintesencją eksploracji jaskiń.
Skartowaliśmy ok. 300m nowych...ciągów... czy raczej, nowego zawaliska za syfonem 2. Jedna z piękniejszych odkrytych salek (20m x 10m x 0,5m wysokości) została nazwana "The Hopeless Shit". To tak, by choć trochę oddać cudowną urodę tych partii. Z ciekawostek- to właśnie w suficie tej salki udało się wspiąć 15m do góry błotnistym pionowym meandrem.
Wracamy na biwak- mój skafander ponownie, mimo klejenia jest cały zalany. Cóż ;) Śpimy chyba 16h ciągiem, po czym kleję ponownie suchara. Zaczynamy retransporty sprzętu do S1.
Kolejnego dnia kończymy targanie worów, pakujemy śmieci do wyniesienia i wracamy za S1 zostawiając na C4 nowo przybyłą ekipę- Yuriego i Tomka, którzy będą próbować poszerzać kilka zostawionych przez nas tematów w nowych ciągach nad biwakiem.
Śpimy na C3, i rano wychodzimy na lekko (czyli tylko suchar, ocieplacz, 5 baterii do Scuriona zapewniające autonomię światła na 3 tygodnie ;), 2 pary butów, beczka z "drobiazgami") do powierzchni. Po tak wielu transportach przez tą część jaskinii znamy tu prawie każdy krok i powierzchnię witamy po niecałych 10h. (wliczając prawie godzinę na C2 na obiad ;)). Standardowym czasem wyjścia z C3 są 2 dni.
To co zastaję w spektakularnym otworze Cheve jest kwintesencją eksploracji jaskiń.
(Fot. Nick Vieira)
Wyjście na powierzchnie po 17 dniach pod ziemią jest niesamowitym uczuciem. Dopełnienie atakującego zewsząd zapachu....świata, oraz rażących w oczy gwiazd zimnym piwkiem, zapamiętam chyba na zawsze ;)
Wychodzimy wykonawszy kawał roboty, niestety bez osiągnięcia głównego celu wyprawy. Cheve pozostaje bez wyraźnej kontynuacji. I kto wie, czy gdybyśmy osiągnęli sukces na dnie, to ten nieprawdopodobny scenariusz który w tamtym momencie był jeszcze wciąż przed nami, miałby szansę się spełnić....
Ale o tym w kolejnej części.... ;)
Autor: Witold Hoffmann
Wyjście na powierzchnie po 17 dniach pod ziemią jest niesamowitym uczuciem. Dopełnienie atakującego zewsząd zapachu....świata, oraz rażących w oczy gwiazd zimnym piwkiem, zapamiętam chyba na zawsze ;)
Wychodzimy wykonawszy kawał roboty, niestety bez osiągnięcia głównego celu wyprawy. Cheve pozostaje bez wyraźnej kontynuacji. I kto wie, czy gdybyśmy osiągnęli sukces na dnie, to ten nieprawdopodobny scenariusz który w tamtym momencie był jeszcze wciąż przed nami, miałby szansę się spełnić....
Ale o tym w kolejnej części.... ;)
Autor: Witold Hoffmann